Wiertło, liść koki i szept bogów. Testament utraconej medycyny prekolumbijskiej

Wiertło, liść koki i szept bogów. Testament utraconej medycyny prekolumbijskiej

Wyobraźmy sobie stół operacyjny, który nie jest lśniącym meblem ze stali, ale kamienną platformą w andyjskim mieście na wysokości chmur. Zamiast anestezjologa w sterylnej masce stoi kapłan podający pacjentowi do żucia liście koki, a rolę neurochirurga pełni uzdrowiciel, który za pomocą obsydianowego wiertła z niezwykłą precyzją otwiera czaszkę, aby ulżyć w cierpieniu. Chociaż scena ta wydaje się pochodzić z fantastycznej opowieści, stanowi ona autentyczny obraz medycyny Nowego Świata – dziedziny, która przez tysiąclecia, w całkowitej izolacji od reszty globu, rozwinęła zdumiewająco skuteczne metody leczenia. To opowieść o holistycznym systemie stworzonym przez cywilizacje Azteków, Majów i Inków, w którym pewna ręka chirurga była równie ważna co przychylność bogów, a najbogatsza apteka znajdowała się tuż za progiem, w dżungli lub na górskim stoku.

Gdy choruje dusza cierpi też ciało

Kluczem do zrozumienia tej medycyny jest porzucenie współczesnych kategorii i przyjęcie zupełnie innej perspektywy, w której choroba rzadko kiedy była wyłącznie problemem fizycznym. Postrzegano ją raczej jako symptom, widoczny znak, że gdzieś w skomplikowanej sieci powiązań między człowiekiem, społecznością a kosmosem została naruszona fundamentalna harmonia. Zgrzeszyłeś lub zaniedbałeś rytuał? Być może aztecki bóg deszczu Tlaloc ześle na ciebie dolegliwości związane z wodą, a Xipe Totec, Nasz Pan Odarty ze Skóry, ukarze cię problemami dermatologicznymi. Wierzono również, że chorobę może sprowadzić działanie wrogiej magii albo, co szczególnie fascynujące, utrata jednej z części duszy, która z jakiegoś powodu oddzieliła się od ciała.

W takiej rzeczywistości diagnoza musiała być czymś więcej niż badaniem pulsu. Stawała się ona aktem niemal detektywistycznym i wróżbiarskim, próbą odczytania woli sił wyższych i zidentyfikowania duchowej przyczyny cierpienia, dlatego uzdrowiciel – aztecki ticitl czy inkaski hampicamayoc – był kimś znacznie więcej niż lekarzem we współczesnym rozumieniu tego słowa. Był on kapłanem, psychologiem i przewodnikiem, który musiał sprawnie poruszać się między światem ludzi a sferą sacrum, aby leczenie ciała nierozerwalnie spleść z terapią ducha.

Apteka w puszczy i higiena w metropolii

Mogłoby się wydawać, że tak głębokie zakorzenienie w sferze duchowej pozostawia niewiele miejsca na praktykę medyczną, ale nic bardziej mylnego, bowiem to, co cywilizacje Mezoameryki wiedziały o botanice, do dzisiaj budzi podziw. Ich farmakopea, której bezcenny fragment przetrwał w przepięknie ilustrowanym zielniku znanym jako Kodeks de la Cruz-Badiano, należała do najbogatszych na świecie i opisywała setki roślin o działaniu przeciwzapalnym, przeciwbólowym czy nasennym. Azteccy lekarze potrafili perfekcyjnie nastawiać złamania unieruchamiając je za pomocą szyn, a do zszywania ran używali czegoś tak naturalnego i jałowego, jak odpowiednio przygotowane ludzkie włosy.

Ich stolica, Tenochtitlan, pod względem higieny publicznej zawstydziłaby większość brudnych, nękanych chorobami miast ówczesnej Europy. Rozbudowany system akweduktów dostarczał czystą wodę, wyspecjalizowane służby regularnie usuwały nieczystości, a publiczne łaźnie parowe, zwane temazcal, służyły nie tylko celom higienicznym, ale również rytualnemu oczyszczeniu. W procesie diagnostycznym i leczniczym istotną rolę odgrywały także substancje psychoaktywne, takie jak grzyby psylocybinowe czy pejotl, które traktowano jako bramy do świata duchów pozwalające uzdrowicielowi zrozumieć prawdziwe źródło dolegliwości pacjenta.

Chirurdzy, którzy otwierali czaszki

Jeśli jednak szukamy osiągnięcia, które przyprawia o dreszcz podziwu, musimy przenieść się w Andy, gdzie Inkowie i ich poprzednicy doprowadzili trepanację czaszki do poziomu perfekcji. Tysiące odnalezionych przez archeologów czaszek, noszących ślady celowego otwierania, opowiadają niezwykłą historię o chirurgicznej precyzji. Zabiegi te przeprowadzano najpewniej w celu leczenia ciężkich urazów głowy częstych w wyniku walk na maczugi lub obniżenia ciśnienia wewnątrzczaszkowego. Najbardziej zdumiewa jednak nie sama odwaga chirurgów, ale ich udokumentowana skuteczność. Analiza krawędzi otworów w wielu czaszkach wykazuje zaawansowane ślady gojenia i regeneracji tkanki kostnej, co jest niepodważalnym dowodem, że pacjenci nie tylko przeżywali sam zabieg, ale wracali do zdrowia i funkcjonowali jeszcze przez wiele lat.

Wysoka przeżywalność byłaby niemożliwa bez zaawansowanej wiedzy o antyseptyce opartej na odkażających właściwościach ziół oraz, co kluczowe, o skutecznym znieczuleniu. Tym naturalnym anestetykiem i największym darem andyjskiej farmakologii dla świata był krasnodrzew pospolity, bardziej znany jako koka lub krzew kokainowy. Żucie jego bogatych w kokainę liści uwalniało ich właściwości pobudzające, zmniejszające uczucie głodu i, co ważniejsze, znieczulające, co pozwalało na przeprowadzanie bolesnych operacji. Andy dały zresztą światu jeszcze jeden medyczny przełom – zawierającą chininę korę drzewa chinowego, która po przywiezieniu do Europy stała się pierwszym skutecznym lekiem na malarię, ratując miliony istnień.

Testament utraconej wiedzy

Medycyna starożytnych Ameryk, począwszy od dentystycznej precyzji Majów potrafiących wykonywać w zębach misterne inkrustacje z jadeitu, po brawurową chirurgię Inków, stanowiła niezwykłe połączenie nauki i rytuału, którego nadrzędnym celem było przywrócenie zachwianej równowagi między człowiekiem, naturą a kosmosem. Niestety, jej fascynująca historia nie miała szczęśliwego zakończenia. Europejscy konkwistadorzy brutalnie przerwali rozwój tych cywilizacji przynosząc nie tylko zniszczenie materialne, ale także niewidzialnych zabójców – ospę, odrę i grypę. Patogeny te, wobec których rdzenni mieszkańcy byli bezbronni, zdziesiątkowały ich populacje, a wraz z ludźmi bezpowrotnie zniknęła ogromna część unikalnej wiedzy. To, co ocalało, stanowi jednak wielki testament ludzkiej pomysłowości i dowód zdolności do tworzenia w całkowitej izolacji wyrafinowanych systemów leczenia. Historia ta pokazuje również, że w dziejach ludzkości istniały ścieżki rozwoju nauki zupełnie odmienne od europejskiej, które pod względem swojej złożoności i skuteczności nie tylko nie ustępowały temu, co znał wówczas Stary Świat, ale mogły go nawet wyprzedzać.


Opublikowano

w