Słowa, wnętrzności i zioła: medycyna w cieniu zigguratów

Słowa, wnętrzności i zioła: medycyna w cieniu zigguratów

Wyobraźmy sobie, że budzi nas gorączka i pulsujący ból głowy. We współczesnym świecie sięgamy po termometr i środki farmakologiczne, ale gdybyśmy przenieśli się o cztery tysiące lat w przeszłość, do krainy między Tygrysem a Eufratem, nasza dolegliwość stałaby się zaczątkiem duchowego kryzysu. Pierwsze pytanie nie brzmiałoby bowiem Co mi jest?, lecz Którego boga obraziłem? W Mezopotamii, kolebce pisma, prawa i monumentalnych miast, medycyna stanowiła fascynującą syntezę religii, magii oraz zaskakująco trzeźwej obserwacji przyrody tworząc system, w którym słowo było potężniejsze od skalpela, a opinię o przyszłości choroby czerpano z wnętrzności ofiarnego zwierzęcia.

Grzech, demon i kosmiczny nieporządek

W myśli mezopotamskiej, rozwijanej potem przez Sumerów, Babilończyków i Asyryjczyków, niemal każda choroba miała swoje źródło w przekonaniu, że jest ona manifestacją gniewu sił wyższych lub zakłócenia kosmicznej harmonii. To nie była biologia, ale teologia stosowana, gdzie dolegliwość fizyczna stawała się karą za złamanie tabu, świadome lub nieświadome popełnienie grzechu czy też zaniedbanie religijnych obowiązków. Jeśli jednak człowiek był pewien swojej niewinności wobec bogów, istniała wówczas druga, równie prawdopodobna przyczyna – atak demona. Świat starożytnych przesiąknięty był wiarą w niezliczone złe duchy, które tylko czekały na sposobność, aby zaszkodzić śmiertelnikom, a szczególną grozę budziła demonica Lamasztu polująca na ciężarne kobiety i noworodki. W tej rzeczywistości uzdrowiciel musiał być przede wszystkim duchowym detektywem, którego pierwszym zadaniem było wytropienie przyczyny problemu w sferze nadprzyrodzonej, gdyż zdrowie fizyczne pozostawało nierozerwalnie splecione z kondycją moralną.

Medyczny duet: boski diagnosta i ziemski aptekarz

Specyficzny paradygmat myślenia o chorobie doprowadził do wykształcenia się dwóch odrębnych, chociaż współpracujących ze sobą specjalizacji medycznych. Na szczycie hierarchii znajdował się āšipu – zaklinacz, egzorcysta i wróżbita w jednej osobie, będący prawdziwym mistrzem diagnozy. Jego zadaniem było zidentyfikowanie, który bóg został obrażony lub jaki demon zaatakował pacjenta, do czego używał skomplikowanych rytuałów i praktyk dywinacyjnych. Dopiero po postawieniu duchowej diagnozy, za pomocą arsenału modlitw i zaklęć próbował załagodzić problem u samego źródła. Można rzec, że āšipu leczył przyczynę, czyli odpowiadał na pytanie dlaczego?

W drugim szeregu, pełniąc rolę wykonawczą, stał asû – lekarz w bardziej współczesnym tego słowa znaczeniu. Był on praktykiem, zielarzem i farmaceutą, który przygotowywał maści, mikstury na bazie piwa lub wina oraz zakładał opatrunki. Działał on jednak niemal zawsze na zlecenie zaklinacza, a jego praca była traktowana jako terapia wspomagająca dla kluczowego procesu duchowego uzdrowienia. Zajmował się więc skutkiem, czyli odpowiadał na pytanie co?

Diagnoza z wnętrzności, czyli sztuka czytania znaków

Skoro przyczyna choroby była ukryta w świecie duchów, jej odnalezienie wymagało metod wykraczających poza fizyczne badanie pacjenta. Mezopotamczycy do perfekcji opanowali sztukę wróżbiarstwa, która stanowiła trzon ich diagnostyki, a najważniejszą i najbardziej poważaną z jej technik była hepatoskopia – wróżenie z wątroby ofiarnego barana. Organ ten, uważany za siedlisko krwi, a co za tym idzie życia, duszy i emocji, był postrzegany jako swoista tablica, na której bogowie zapisywali swoje przesłania. Każdy detal – kolor, kształt, nietypowe bruzdy czy znamiona – był skrupulatnie analizowany i porównywany ze wzorami opisanymi w obszernych podręcznikach omenów. Diagnozę stawiano ponadto na podstawie snów, układu gwiazd, co dało początek astrologii, czy nawet wzorów tworzonych przez wylaną na wodę oliwę.

Prawo talionu a rozwój chirurgii

Medycyna mezopotamska, pomimo dominacji magii, posiadała swój twardy, prawny wymiar, czego najlepszym dowodem jest słynny Kodeks Hammurabiego z XVIII w. p.n.e. Znajdujemy w nim paragrafy, które precyzyjnie określały nie tylko wynagrodzenie dla lekarza (asû) za udaną operację, ale także drakońskie kary za niepowodzenie. Zasada oko za oko była stosowana bezwzględnie, co ilustruje paragraf 218: Jeśli lekarz wykonał obywatelowi głębokie nacięcie nożem z brązu i spowodował śmierć obywatela (…) ręce mu utną. Tak surowa odpowiedzialność karna musiała działać jako potężny hamulec dla rozwoju bardziej inwazyjnych procedur sprawiając, że chirurdzy podejmowali się prawdopodobnie tylko najprostszych zabiegów, jak nacinanie ropni i to w ostateczności.

Racjonalny filar: potęga ziołolecznictwa

Byłoby jednak niesprawiedliwe postrzeganie medycyny Mezopotamii wyłącznie przez pryzmat praktyk magicznych, gdyż jej niezwykle racjonalnym filarem była farmakopea. Wiedza farmakologiczna, zapisana na tysiącach glinianych tabliczek, imponuje do dziś. Mieszkańcy Międzyrzecza znali i stosowali setki roślin, minerałów i substancji pochodzenia zwierzęcego. Wiedzieli o uspokajających właściwościach belladonny, przeciwbólowym działaniu kory wierzby będącej naturalnym źródłem salicylanów czy kojącym wpływie korzenia lukrecji. Leki podawano w formie pigułek, proszków i maści, a ta bogata wiedza, zdobywana przez pokolenia metodą prób i błędów, istniała równolegle do dominującego świata zaklęć.

Medycyna w Mezopotamii była systemem na wskroś holistycznym, w którym stan ciała stanowił lustrzane odbicie stanu duszy. Chociaż z naszej perspektywy wróżenie z wątroby wydaje się irracjonalne, to w drobiazgowym katalogowaniu omenów i zaklęć kryje się fundamentalne ludzkie pragnienie zrozumienia cierpienia i zapanowania nad nim. Mezopotamczycy jako pierwsi podjęli tę próbę na tak monumentalną skalę, pozostawiając po sobie niezwykłą lekcję: pełne uzdrowienie ciała nigdy nie będzie możliwe bez harmonii ducha.


Opublikowano

w