Pragmatyzm i miłosierdzie: los osób z niepełnosprawnością w starożytnym Rzymie

Pragmatyzm i miłosierdzie: los osób z niepełnosprawnością w starożytnym Rzymie

Wyobraźmy sobie spacer po gwarnych ulicach starożytnego Rzymu, gdzie pośród monumentalnych budowli, będących świadectwem inżynieryjnego geniuszu, pulsuje życie oparte na sile, organizacji i bezwzględnym pragmatyzmie. To właśnie ten pragmatyzm, surowa ocena człowieka przez pryzmat jego użyteczności dla rodziny i państwa, stanowił fundament rzymskiego świata, odróżniając go od greckiego kultu estetycznej perfekcji. W takim otoczeniu, gdzie o wartości jednostki decydowała jej funkcja, los tych, którzy od urodzenia nie pasowali do wzorca siły i sprawności, był niezwykle złożony. Stanowił on egzystencję rozpiętą między okrutną logiką prawa a cichą rewolucją miłosierdzia, która miała jednak dopiero nadejść.

Pierwsza próba: przetrwać własne narodziny

Narodziny w Rzymie były dla dziecka z widoczną wadą fizyczną pierwszym i najtrudniejszym testem, którego stawkę stanowiło samo prawo do życia. Ustawodawstwo, skodyfikowane już w Prawie Dwunastu Tablic, przyznawało ojcu rodziny (pater familias) niemal absolutną władzę (patria potestas) nad życiem i śmiercią swoich dzieci. Tradycja, a według niektórych interpretacji wręcz prawo, pozwalała na zabicie noworodka, który został określony jako wyraźnie zdeformowany. Decyzja ta, chociaż formalnie prywatna, miała pełne społeczne przyzwolenie, wzmacniane dodatkowo przez sferę wierzeń. Dziecko z poważną wadą wrodzoną postrzegano bowiem nierzadko jako monstrum lub portentum – złowróżbny znak gniewu bogów, który mógł sprowadzić nieszczęście na całą wspólnotę. W takich przypadkach bywało ono porzucane w odludnym miejscu lub, w ramach rytualnego oczyszczenia, topione w Tybrze. Ten surowy mechanizm stanowił pierwszy, bezlitosny akt rzymskiej rzeczywistości.

Drabina społeczna: cena przetrwania

Jeśli jednak komuś udało się przetrwać ten brutalny start, jego dalszy los był w dużej mierze determinowany przez status społeczny. W hierarchii rzymskiego społeczeństwa przepaść między arystokratyczną willą a ubogą insulą decydowała o wszystkim. Najlepszym przykładem potęgi urodzenia jest postać cesarza Klaudiusza, który, chociaż od dziecka kulał i się jąkał, przez co był obiektem pałacowych kpin, po objęciu władzy okazał się zaskakująco sprawnym i inteligentnym administratorem. Jego niepełnosprawność nie zamknęła mu drogi na szczyt, gdyż chronił go status i potęga rodu. Dla kogoś z podobnymi ograniczeniami, ale urodzonego w plebejskiej rodzinie, oznaczało to natomiast życie na marginesie w całkowitej zależności od rodziny lub, w najgorszym razie, żebraczy los na ulicy. O mrocznym obliczu elit świadczyła zresztą moda opisywana z oburzeniem przez filozofa Senekę, polegająca na trzymaniu w zamożnych domach niewolników z karłowatością lub innymi deformacjami wyłącznie dla rozrywki gości.

Pragmatyzm dnia codziennego

W codziennym życiu Rzymianin, z krwi i kości pragmatyk, zadawał proste pytanie: czy możesz pracować? Osoba, która pomimo fizycznych ograniczeń była w stanie wnieść wkład w domowe gospodarstwo, mogła liczyć na pewien rodzaj szorstkiej akceptacji. Niewidomi, dzięki wrażliwszemu zmysłowi dotyku, znajdowali zatrudnienie jako masażyści, inni zostawali nauczycielami lub muzykami, a osoby z problemami ruchowymi mogły z powodzeniem wykonywać prace rzemieślnicze. Prawo również podchodziło do tej kwestii w sposób chłodny i legalistyczny, koncentrując się na zdolności jednostki do czynności prawnych. Osobę z poważnymi zaburzeniami psychicznymi (furiosus) lub niepełnosprawnością intelektualną można było objąć kuratelą (cura), w ramach której krewny zarządzał jej majątkiem. Rozwiązanie to, chociaż z pozoru opiekuńcze, miało na celu przede wszystkim ochronę interesów rodu, jednak świadczyło o próbie systemowego uregulowania statusu takich osób, zamiast ich całkowitego wykluczania.

Cicha rewolucja serca: narodziny miłosierdzia

Prawdziwa zmiana w postrzeganiu słabości i cierpienia nadeszła jednak dopiero w schyłkowym okresie Imperium, a przyniosła ją nowa siła – chrześcijaństwo. W przeciwieństwie do pogańskiego kultu siły, zdrowia i sukcesu, wprowadziło ono rewolucyjną ideę miłosierdzia (caritas) i fundamentalnej równości wszystkich dusz w oczach Boga. Cierpienie przestało być postrzegane jako znak boskiej niełaski, a mogło stać się drogą do zbawienia, natomiast troska o chorych, słabych i ubogich urosła do rangi jednego z centralnych nakazów moralnych. Ta zmiana etyczna znalazła odzwierciedlenie w tworzeniu pierwszych instytucji opiekuńczych. Już w IV wieku n.e. zaczęły powstawać chrześcijańskie szpitale i przytułki (nosocomia), jak słynny kompleks założony przez Bazylego Wielkiego w Cezarei, oferujące schronienie wszystkim potrzebującym niezależnie od ich statusu. To był cichy początek rewolucji, która miała w pełni rozwinąć się dopiero w średniowieczu.

Świat bez wrodzonej godności

Los człowieka z niepełnosprawnością w starożytnym Rzymie był zatem skomplikowaną mozaiką, ułożoną z brutalnego prawa, ekonomicznej kalkulacji i sztywnej hierarchii społecznej. W świecie, który cenił nade wszystko siłę i funkcjonalność, fizyczna ułomność była ciężarem, a o wartości człowieka decydował status społeczny rodziny i jego zdolność do pracy. Mimo istnienia pewnych prawnych bezpieczników brakowało nadrzędnej idei – przekonania o wrodzonej, niezbywalnej godności każdego człowieka. Dopiero zmierzch pogańskiego świata i nadejście chrześcijańskiej moralności przyniosły rewolucyjną koncepcję, że wartość jednostki nie leży w jej ciele czy pozycji, ale w duszy. Historia ta jest gorzką opowieścią o tym, jak powoli i z jakim trudem rodziła się w naszej cywilizacji idea bezwarunkowej wartości każdego życia, chociaż ta walka o godność i akceptację trwa do dzisiaj.


Opublikowano

w

,

przez