Literatura niczym lustro, w którym przeglądają się społeczne lęki, wartości i uprzedzenia, od wieków zdaje jeden z najtrudniejszych testów na dojrzałość empatii: egzamin sposobu, w jaki opowiada o osobach z niepełnosprawnościami. Historia ich portretów to fascynująca, chociaż często bolesna kronika powolnej zmiany ludzkiej świadomości, która prowadzi od jednowymiarowych symboli zła lub świętości, poprzez obiekty sentymentalnej litości, aż po skomplikowanych, pełnokrwistych bohaterów współczesności.
Na początku był znak: potwór lub święty
We wczesnych narracjach, od mitów po dramaty elżbietańskie, niepełnosprawność rzadko funkcjonowała jako neutralna cecha fizyczna, była raczej jaskrawym, widocznym z daleka znakiem informującym o moralnym stanie postaci, ponieważ zdeformowane ciało w uproszczonym kodzie kulturowym niemal zawsze oznaczało również taką samą duszę. Pomyślmy o Kapitanie Haku z powieści J.M. Barriego, którego stalowy hak nie jest zwykłą protezą, ale namacalnym symbolem jego okrucieństwa, narzędziem zbrodni i wiecznym przypomnieniem o mściwej naturze. Podobnie Ryszard III u Szekspira, który sam określa się jako ułomny, niedokończony, postrzega własną fizyczność jako pretekst i usprawiedliwienie dla rozpętania tyranii, czyniąc z garbu wizytówkę zepsutej ambicji.
Drugą stronę tego samego medalu stanowił archetyp świętego kaleki, którego ucieleśnieniem jest Quasimodo z powieści Victora Hugo. Jego przerażający wygląd skrywał szlachetne serce, co miało wzbudzać w czytelniku mieszaninę litości i podziwu. Pomimo całej sympatii autora, Quasimodo był jednak kimś fundamentalnie innym – obiektem fascynacji, a nie człowiekiem z krwi i kości, z którym moglibyśmy się w pełni utożsamić. Na tym etapie twórczości literackiej postać z niepełnosprawnością była potężną metaforą, ale nigdy celem samym w sobie.
Wiktoriańska łza i romantyczny gniew
Wiek XIX, z jego zamiłowaniem do sentymentalizmu i wielkich emocji, wprowadził na scenę nową postać: chorowite, anielsko dobre dziecko, którego głównym zadaniem było chwytanie czytelnika za serce. Ikonicznym przykładem był Mały Tim z Opowieści wigilijnej Karola Dickensa, którego kule i kruchość istniały w fabule głównie po to, aby skruszyć lodowate serce Ebenezera Scrooge’a. Tim był biernym aniołkiem, rekwizytem w moralitecie, a jego los zależał całkowicie od duchowej przemiany w pełni sprawnego, głównego bohatera. Jednocześnie ta sama epoka pogłębiła psychologicznie archetyp potwora, czego dowodem był Kapitan Ahab z Moby Dicka. Jego proteza z kości wieloryba to już nie tylko atrybut, ale codzienne, pulsujące bólem echo klęski i paliwo napędzające niszczycielską, psychiczną obsesję. Ahab nie był złoczyńcą, ale tragiczną postacią, której kalectwo stało się silnikiem całej opowieści. Pomimo tej złożoności, zarówno on, jak i Mały Tim, wciąż byli postaciami niemal całkowicie zdefiniowanymi poprzez swoje fizyczne ułomności.
Głos z głębi: kiedy ciało staje się doświadczeniem
Prawdziwa rewolucja w postrzeganiu niepełnosprawności nadeszła wraz z modernizmem, w którym zainteresowanie literatury skierowało się z zewnętrznych wydarzeń na wewnętrzny świat przeżyć bohaterów. Wówczas fizyczna odmienność przestała być jedynie znakiem dla czytelnika, a stała się wreszcie osobistym doświadczeniem, które kształtowało tożsamość postaci i jej sposób postrzegania rzeczywistości. Mistrzynią w tej dziedzinie była amerykańska pisarka Flannery O’Connor, która sama przez lata zmagała się z wyniszczającą chorobą. W jej opowiadaniach niepełnosprawność nie była ani karą, ani powodem do litości, ale stała się twardym, często groteskowym faktem egzystencjalnym – brutalną soczewką, poprzez którą jej bohaterowie, a wraz z nimi czytelnicy, zmuszeni byli spojrzeć na świat i zadać sobie fundamentalne pytania o wiarę, łaskę i kondycję ludzką.
Jestem narratorem, nie eksponatem
Najnowszy rozdział tej ewolucji, silnie inspirowany przez ruchy na rzecz praw osób z niepełnosprawnościami, to próba oddania im głosu. Pisarze zrozumieli, że zamiast opisywać kogoś z zewnątrz można pozwolić mu opowiedzieć własną historię stosując narrację, która pozwala czytelnikowi dosłownie wejść w czyjąś skórę. Powieścią, która zmieniła zasady gry, jest bez wątpienia Dziwny przypadek psa nocną porą Marka Haddona. Historię opowiada w niej sam Christopher, piętnastoletni chłopak w spektrum autyzmu, a jego neuroróżnorodność nie jest przedstawiona jako tragedia, ale inny system operacyjny, który odmiennie filtruje rzeczywistość. Przeżywamy świat razem z nim, poprzez pryzmat jego fascynacji i lęków, a nie patrząc z boku na niego. W powieści tej Christopher nie był już obiektem analizy – ale suwerennym narratorem i panem własnej historii.
Współczesna literatura coraz częściej zmierza w kierunku normalizacji, bowiem niepełnosprawność staje się jedną z wielu cech postaci, a nie jej jedynym wyznacznikiem. Bohater może poruszać się na wózku, ale fabuła dotyczy jego kariery prawniczej, romansu czy śledztwa, które prowadzi. Taka literacka podróż – od potwornego symbolu do pełnowymiarowego człowieka – wciąż trwa, chociaż negatywne stereotypy niepełnosprawności co rusz powracają. Wyraźny trend w stronę pogłębionej, empatycznej prezentacji tych osób dowodzi jednak, że literatura w swoich najlepszych przejawach potrafi uczyć nas czegoś niezwykle ważnego: patrzenia głębiej i dalej, zdecydowanie poza fizyczne różnice, aby w każdym dostrzec uniwersalne, łączące wszystkich człowieczeństwo.

