Przestrzeń publiczna – ulice, którymi poruszamy się każdego dnia, budynki, w których pracujemy i urzędy, w których załatwiamy sprawy – dla większości z nas stanowi neutralne tło codziennej aktywności. To scenografia tak oczywista, że niemal niewidzialna, jednak dla milionów osób przekształca się ona w labirynt barier. Każdy wysoki krawężnik staje się murem, schody prowadzące do instytucji kultury przybierają formę fortecy nie do zdobycia, a niedostosowana strona internetowa banku staje się bramą zamkniętą na głucho. Dyskusja o dostępności nie jest zatem technicznym dywagowaniem o udogodnieniach czy przejawem filantropii, ale rozmową o sprawiedliwości, o prawie do pełnego uczestnictwa w życiu społecznym i o tym, czy jako wspólnota realnie wcielamy w życie wartości równości, które tak chętnie umieszczamy na sztandarach.
Kopernikański przewrót w myśleniu: gdzie leży bariera?
Kluczem do zrozumienia istoty dostępności jest rewolucyjna zmiana perspektywy, prawdziwy kopernikański przewrót, jaki dokonał się w myśleniu o samej niepełnosprawności. Przez dekady tkwiliśmy w paradygmacie modelu medycznego, który lokował problem w samej jednostce. Zgodnie z jego logiką, to osoba z dysfunkcją narządu ruchu, wzroku czy słuchu miała zostać poddana leczeniu i rehabilitacji, aby dostosować się do świata zaprojektowanego przez sprawną większość.
Współczesne konwencje praw człowieka opierają się na modelu społecznym, który odwraca tę logikę. Jego założenie jest rewolucyjne w swojej prostocie: jednostka posiada określone ograniczenie sprawności, ale staje się osobą z niepełnosprawnością dopiero w konfrontacji ze środowiskiem, które wznosi przed nią bariery. Innymi słowy, problem tkwi nie w wózku inwalidzkim, ale w schodach pozbawionych podjazdu, barierą nie jest dysfunkcja wzroku, lecz sygnalizator świetlny pozbawiony komunikatu dźwiękowego. Ta zmiana perspektywy ma fundamentalne konsekwencje, ponieważ usuwanie barier przestaje być aktem łaski, a staje się podstawowym obowiązkiem społeczeństwa, które musi naprawić błędy wynikające z projektowania świata w wykluczający sposób.
Fizyczny krajobraz wykluczenia i logika projektowania uniwersalnego
Najbardziej oczywiste bariery to te o charakterze architektonicznym – fizyczne, betonowe manifestacje wykluczenia. Wysokie krawężniki, zbyt wąskie przejścia czy budynki użyteczności publicznej bez wind dla wielu osób oznaczają formę aresztu domowego w świecie pełnym możliwości. Reaktywnym i często nieefektywnym rozwiązaniem jest doraźne łatanie rzeczywistości poprzez dobudowywanie stromych, stygmatyzujących ramp.
Odpowiedzią systemową i prawdziwie nowoczesną jest natomiast idea projektowania uniwersalnego. Jego geniusz polega na proaktywnym tworzeniu przestrzeni, produktów i usług w taki sposób, aby mogły z nich korzystać wszystkie osoby w możliwie najszerszym zakresie i bez potrzeby specjalnych adaptacji. Obniżony krawężnik, chociaż kluczowy dla osoby poruszającej się na wózku, w równej mierze służy rodzicowi z wózkiem dziecięcym, kurierowi z przesyłką czy turyście z ciężką walizką. Automatycznie otwierane drzwi są niezbędne dla osoby z ograniczoną mobilnością, ale stanowią wygodę dla każdego, kto ma zajęte ręce. Projektowanie uniwersalne jest więc myśleniem inteligentnym i włączającym, w którym to, co dla jednych jest absolutną koniecznością, dla niemal wszystkich staje się po prostu praktycznym ułatwieniem.
Niewidzialne mury XXI wieku: transport i cyfrowa twierdza
W XXI wieku bariery architektoniczne uzupełniły te mniej namacalne, ale równie dotkliwe, ukryte w systemach transportu publicznego i w cyfrowej rzeczywistości. Brak niskopodłogowych autobusów, pociąg bez zapowiedzi głosowych o kolejnych stacjach czy nieczytelny rozkład jazdy to niewidzialne kraty, które zamykają ludzi w ich najbliższej okolicy i skazują na izolację. W epoce, w której kluczowe aspekty życia przenoszą się do sieci, niedostępna strona internetowa urzędu czy aplikacja bankowa niekompatybilna z czytnikami ekranu dla osób niewidomych są cyfrowym odpowiednikiem budynku, do którego nie można wejść. Taka cyfrowa twierdza odcina od usług, informacji, kultury i rynku pracy, spychając całe grupy społeczne na margines w czasach, gdy uczestnictwo w cyfrowym świecie jest warunkiem pełnego funkcjonowania.
Błędna arytmetyka wykluczenia
W debacie publicznej często pojawia się argument o rzekomo wygórowanych kosztach wdrażania dostępności, jest to jednak przejaw wyjątkowo krótkowzrocznej księgowości, która ignoruje znacznie wyższe, długofalowe koszty samego wykluczenia. Społeczeństwo, które skazuje miliony swoich obywateli na bierność, ponosi gigantyczne straty w postaci świadczeń socjalnych, niewykorzystanego potencjału ludzkiego i talentów oraz utraconych wpływów z podatków, których te osoby nie mogą zarobić.
Inwestycja w dostępność jest jedną z najrozsądniejszych lokat w kapitał społeczny, ponieważ umożliwia ludziom naukę, podjęcie pracy, płacenie podatków i bycie aktywnymi konsumentami. Co więcej, w kontekście starzejących się społeczeństw Europy, projektowanie bez barier jest inwestycją we własną przyszłość. Infrastruktura, która dzisiaj służy osobom z niepełnosprawnościami, jutro okaże się niezbędna dla starzejących się pokoleń, których sprawność w naturalny sposób ulegnie osłabieniu.
Dostępność jako lustro społecznej dojrzałości
Dostępność nie jest jedynie kwestią techniczną, ale papierkiem lakmusowym społecznej dojrzałości, który pokazuje, czy hasła o godności i równości mają pokrycie w architekturze budynków czy kodzie aplikacji. Prawdziwie nowoczesnym nie jest miasto, które posiada najwięcej specjalnych udogodnień, ale miasto, w którym samo słowo udogodnienie staje się zbędne, ponieważ cała przestrzeń publiczna od samego początku została zaprojektowana z szacunkiem dla ludzkiej różnorodności. To świat, w którym każdy bez wyjątku może po prostu wyjść z domu i zająć należne mu miejsce w społeczeństwie.