Wyobraźmy sobie, że organizm ludzki to misternie zaprojektowany gmach, w którym każdy element ma swoje precyzyjne miejsce i funkcję. Jego wewnętrzną architekturę spaja cichy i wszechobecny materiał – tkanka łączna, która jest elastycznym rusztowaniem dla naszych narządów, sprężystym komponentem w ścianach naczyń krwionośnych i amortyzatorem w stawach. Co jednak, jeśli w tym genialnym projekcie architektonicznym pojawi się jeden, fundamentalny błąd konstrukcyjny, co się stanie, gdy samo rusztowanie, od którego zależy integralność całości, zacznie słabnąć? Właśnie wtedy na scenę wkracza zespół Marfana – rzadka choroba genetyczna, która swoje ślady pozostawiła nie tylko w annałach medycyny, ale również na kartach wielkiej historii.
Błąd w genetycznym projekcie o dalekosiężnych skutkach
U podłoża zespołu Marfana leży defekt w genie FBN1 zlokalizowanym na chromosomie 15, który można postrzegać jako fragment instrukcji niezbędnej do produkcji kluczowego białka, fibryliny-1. Jest ona podstawowym składnikiem mikrowłókien nadających tkance łącznej siłę oraz, co najważniejsze, elastyczność. Gdy wskutek mutacji genetycznej organizm zaczyna wytwarzać wadliwą fibrylinę, całe strukturalne rusztowanie ciała staje się nadmiernie rozciągliwe, wiotkie i niebezpiecznie podatne na uszkodzenia. W około trzech czwartych przypadków wadliwy gen jest swoistą pamiątką przekazywaną potomstwu przez jednego z rodziców w mechanizmie dziedziczenia autosomalnego dominującego. W pozostałych 25% przypadków mutacja pojawia się natomiast spontanicznie, niczym nieoczekiwany błąd w drukarni genów u dziecka całkowicie zdrowych rodziców, stając się początkiem zupełnie nowej rodzinnej historii.
Trzy areny, jeden przeciwnik: jak choroba zmienia ciało
Tkanka łączna występuje w całym organizmie i choroba uderza w wiele miejsc jednocześnie, ale główne pole bitwy to trzy kluczowe obszary, w których konsekwencje bywają najbardziej dramatyczne. Jej wpływ najwyraźniej widać w ciele, które zdaje się wymykać ramom. Sylwetka osób z zespołem Marfana często przyciąga wzrok – są charakterystycznie wysokie i smukłe, o nieproporcjonalnie długich kończynach i palcach. Te ostatnie bywają tak cienkie i wydłużone, że zyskały miano pajęczych (arachnodaktylia), przywodząc na myśl dłonie pianisty, które mogłyby objąć pół klawiatury. Do tego obrazu dochodzą deformacje klatki piersiowej, nadmierna wiotkość stawów pozwalająca na ruchy o niemal nadludzkim zakresie, a także skrzywienia kręgosłupa czy płaskostopie.
Równie dotkliwie kruchość tkanki łącznej objawia się w delikatnych strukturach oka, pogrążając świat za mgłą. Najbardziej typowym objawem jest podwichnięcie soczewki (ectopia lentis), co można zobrazować jako sytuację, w której utrzymujące ją więzadełka rozciągają się niczym zużyta guma, przez co traci ona swoje oparcie. Skutkuje to poważnymi zaburzeniami widzenia, przede wszystkim ciężką krótkowzrocznością, a dodatkowo znacząco rośnie ryzyko rozwoju jaskry, wczesnej zaćmy oraz odwarstwienia siatkówki. Największe niebezpieczeństwo, prawdziwa tykająca bomba, kryje się jednak w układzie sercowo-naczyniowym. Osłabiona tkanka łączna sprawia, że ściana aorty – głównej tętnicy transportującej krew z serca – traci swoją wytrzymałość i pod nieustannym naporem ciśnienia zaczyna się powoli poszerzać tworząc tętniaka. Proces ten jest cichy i podstępny, a jego katastrofalny finał w postaci pęknięcia lub rozwarstwienia aorty oznacza stan bezpośredniego zagrożenia życia.
Historyczne śledztwo w cieniu genu
W tym miejscu historia medycyny przeistacza się w opowieść detektywistyczną, ponieważ niezwykły fenotyp osób z zespołem Marfana skłonił badaczy do podejrzeń o jego obecność u wybitnych postaci z przeszłości. Pierwszym był Abraham Lincoln, szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych o uderzającej fizjonomii: niemal dwa metry wzrostu, smukła budowa ciała oraz nieproporcjonalnie długie kończyny i palce składają się na niemal podręcznikowy obraz kliniczny. Chociaż ostateczne potwierdzenie wymagałoby analizy genetycznej, której nigdy nie przeprowadzono, melancholijna postać prezydenta idealnie wpisuje się w fizyczny portret tej choroby.
Drugą postacią jest geniusz skrzypiec, Niccolò Paganini, którego nieziemska technika gry wprawiała publiczność w osłupienie do tego stopnia, że szeptano o jego pakcie z diabłem, prawda mogła być jednak zapisana w genach. Istnieje hipoteza, że to właśnie niebywale długie, pajęcze palce i hipermobilne stawy – klasyczne objawy zespołu Marfana – dały mu anatomiczną przewagę, która pozwoliła zrewolucjonizować grę na skrzypcach. Czy jego wirtuozeria była więc w rzeczywistości nieoczekiwanym darem od wadliwego genu, który jednocześnie niszczył jego zdrowie?
Historyczne diagnozy, chociaż na zawsze pozostaną w sferze domysłów, rzucają niezwykłe światło na to, jak biologia potrafi kształtować ludzkie losy z jednej strony niosąc cierpienie, a z drugiej obdarzając nieoczekiwanym darem. Na szczęście, dzięki ogromnemu postępowi wczesnej diagnostyki i nowoczesnej kardiochirurgii, dzisiejsza diagnoza nie jest już wyrokiem. Historia tej choroby uczy nas jednak pokory pokazując, że w genetycznym kodzie zapisane są opowieści znacznie bardziej złożone, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.

