Od rzemiosła do nauki: jak XIX wiek na nowo zdefiniował medycynę

Od rzemiosła do nauki: jak XIX wiek na nowo zdefiniował medycynę

Wyobraźmy sobie salę operacyjną sprzed dwustu lat, na której nie było lśniącej stali i sterylnej bieli, ale drewniany stół przesiąknięty krwią poprzednich pacjentów, skórzane pasy do krępowania i kilku krzepkich pomocników, których jedynym zadaniem było przytrzymanie wijącego się z bólu człowieka. Chirurg, w surducie poplamionym ropą i posoką, których nie usuwano, bowiem świadczyły o doświadczeniu, chwytał za nóż, a jego największym atutem nie była precyzja, ale szybkość. Każde cięcie stanowiło wyścig z progiem ludzkiej wytrzymałości, a krzyki operowanego zagłuszała co najwyżej nadzieja, żeby wstrząs bólowy nie zabił go przed końcem zabiegu. A jednak w ciągu życia zaledwie jednego pokolenia ten koszmar ustąpił miejsca medycynie, której podwaliny pozostały niezmienne do dzisiaj. Wiek XIX nie był po prostu kolejną epoką w dziejach leczenia – był totalną rewolucją, która w ciągu kilkudziesięciu lat zmieniła medycynę z mrocznego rzemiosła opartego na archaicznych praktykach w dziedzinę nauki. Batalia ta rozegrała się na trzech fundamentalnych frontach: walce z bólem, niewidzialnym zabójcą infekcją oraz największym wrogiem wszelkiego postępu – ignorancją.

Pierwsza bitwa: uciszyć krzyk

Do lat 40. XIX stulecia ból stanowił przerażający synonim chirurgii. Każdy zabieg był torturą do tego stopnia, że wielu pacjentów wolało umrzeć z powodu choroby, niż poddać się operacji. Wszystko uległo przeobrażeniu jednego dnia – 16 października 1846 roku w Bostonie, kiedy dentysta William T. G. Morton wkroczył na salę operacyjną Massachusetts General Hospital, aby zademonstrować coś, co większość środowiska uważała za szarlatanerię: znieczulenie za pomocą oparów eteru. Po całkowicie bezbolesnym usunięciu guza z szyi pacjenta szanowany chirurg John Collins Warren zwrócił się do niedowierzającego audytorium ze słowami: Panowie, to nie jest humbug, ogłaszając tym samym początek nowej ery. Niedługo potem szkocki położnik James Simpson wprowadził jeszcze skuteczniejszy chloroform, łagodząc męki porodu. Anestezja stała się iskrą zapalną rewolucji, bowiem zniesienie bariery bólu pozwoliło chirurgom wreszcie zwolnić, zamieniając pośpieszne, siłowe rzemiosło w metodyczną i precyzyjną sztukę. Otworzyły się przed nimi zamknięte dotąd podwoje jam ciała – brzucha, klatki piersiowej, a z czasem nawet mózgu.

Druga bitwa: poskromić niewidzialnego zabójcę

Zwycięstwo nad bólem odsłoniło jednak kolejnego, jeszcze bardziej podstępnego wroga. Pacjenci, którzy bezboleśnie przeszli operację, kilka dni później masowo umierali z powodu gangreny szpitalnej, tajemniczych gorączek i rozległego ropienia ran, a szpitale, zamiast być miejscami leczenia, stanowiły prawdziwe wylęgarnie śmierci. Pierwszym, który dojrzał rozwiązanie problemu, był tragiczny bohater tej opowieści, węgierski lekarz Ignaz Semmelweis. Pracując w wiedeńskim szpitalu odkrył, że śmiertelność kobiet na gorączkę połogową spada o ponad 90%, gdy lekarze przychodzący z prosektorium po prostu umyli ręce w roztworze chloru. Jego odkrycie było genialne, ale arogancki establishment medyczny je wyśmiał, a samego odkrywcę doprowadził do ruiny zawodowej i osobistej.

Prawdziwego przełomu dokonał dopiero szkocki chirurg Joseph Lister, który zainspirowany przełomowymi pracami Ludwika Pasteura nad fermentacją w pełni zrozumiał, że to właśnie mikroskopijne zarazki są przyczyną zakażeń. W latach 60. XIX wieku zaczął on stosować kwas karbolowy tworząc pierwszą skuteczną tarczę chemiczną przeciwko infekcji, spryskując nim narzędzia, ręce, opatrunki, a nawet powietrze na sali operacyjnej. Efekty były zdumiewające, a jego metoda, nazwana antyseptyką, dała początek współczesnej sterylności i wkrótce wyewoluowała w ideę aseptyki – przekonanie, że znacznie lepiej jest w ogóle nie dopuścić drobnoustrojów do rany, niż później z nimi walczyć. Z tej koncepcji zrodził się cały rytuał, który dzisiaj jest oczywistością: parowa sterylizacja, gumowe rękawiczki, maski i jałowe fartuchy.

Ostateczne zwycięstwo: zrozumieć wroga

Praktyczne sukcesy Listera i Semmelweisa potrzebowały jednak solidnego fundamentu intelektualnego. Dostarczyła go teoria zarazków – trzeci i najważniejszy filar rewolucji, który ostatecznie pogrzebał starożytne wierzenia w chorobotwórcze miazmaty, czyli szkodliwe wyziewy. Francuski chemik Ludwik Pasteur udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że to mikroorganizmy odpowiadają za procesy gnicia i choroby, a także opracował pierwsze skuteczne szczepionki, m.in. przeciwko wściekliźnie.

Jego pracę do poziomu niezwykłej precyzji wyniósł niemiecki lekarz Robert Koch, który stworzył bakteriologię jako ścisłą naukę. Opracował on metody hodowli bakterii na pożywkach stałych, co pozwoliło mu izolować konkretnych sprawców i udowodnić ich winę za pomocą słynnych postulatów Kocha. To on zidentyfikował i wskazał winowajców gruźlicy, cholery i wąglika, dając ludzkości broń w postaci rzetelnej wiedzy. Prace Pasteura i Kocha były niejako oprogramowaniem, które pozwoliło w pełni wykorzystać sprzęt, jakim były anestezja i antyseptyka. Wiek XIX to także narodziny nowoczesnej diagnostyki dzięki wynalezieniu stetoskopu przez Laenneca, zrozumienie, że choroba toczy się na poziomie komórek, co zawdzięczamy Virchowowi, a także profesjonalizacja pielęgniarstwa za sprawą Florence Nightingale.

Stulecie, które zaczęło się w cieniu niemal całkowitej bezsilności, zakończyło się poczuciem rosnącej mocy nauki. Medycyna wkroczyła w XX wiek jako potężna dyscyplina uzbrojona w wiedzę i narzędzia, które pozwalały nie tylko leczyć, ale przede wszystkim rozumieć. To właśnie wtedy, pośród krzyku, brudu i geniuszu, narodziła się nasza współczesna wiara w medycynę, która trwa do dzisiaj.


Opublikowano

w