Zanim sięgniemy po kolejną tabletkę warto wyobrazić sobie świat pozbawiony nie tylko aptek, ale i samego pisma, które mogłoby utrwalić wiedzę medyczną. Świat prehistorii to epoka, której dzieje musimy odtwarzać niczym detektywi, składając obraz z niemych świadków: ludzkich szczątków, porzuconych narzędzi i prastarych pyłków zachowanych w torfowiskach. Stereotypowy wizerunek bezradnego jaskiniowca zdanego na łaskę losu w obliczu choroby należy jednak odłożyć do lamusa. Z mgły dziejów wyłania się mianowicie zaskakująco złożony system, w którym instynktowna potrzeba niesienia pomocy, głęboka znajomość przyrody i magiczne myślenie razem splatały się w sztukę leczenia.
Opowieści zapisane w kościach: narodziny empatii
Bezpośrednim źródłem wiedzy o zdrowiu naszych przodków jest paleopatologia – nauka badająca choroby zapisane w szczątkach kostnych, które niczym twardy dysk pradziejów przechowują również dowody na to, że altruizm jest starszy niż cywilizacja. Archeolodzy na całym świecie odkrywają szkielety ze śladami wygojonych, skomplikowanych złamań, które w warunkach łowiecko-zbierackiego życia powinny być wyrokiem śmierci. Fakt, że ci ludzie przeżywali, a ich kości noszą wyraźne ślady prawidłowego zrośnięcia, wskazuje, że ktoś się nimi opiekował, karmił, chronił i unieruchamiał zranione kończyny, pozwalając działać naturze. Przykładem jest tutaj neandertalczyk z jaskini Szanidar w Iraku – mężczyzna, który dożył sędziwego jak na owe czasy wieku, mimo iż w ciągu życia stracił rękę, doznał poważnego urazu nogi i prawdopodobnie nie posiadał jednego oka. Jego przetrwanie byłoby niemożliwe bez długotrwałej opieki ze strony grupy, co stanowi niezbity dowód na istnienie zaawansowanych więzi społecznych i systemu wsparcia.
Neurochirurgia epoki kamienia: między magią a medycyną
Jeśli cokolwiek może świadczyć o zaawansowaniu i odwadze pradziejowych medyków, jest to trepanacja czaszki, czyli celowe wywiercenie lub wyskrobanie otworu w głowie żywego człowieka przy użyciu kamiennych narzędzi. Chociaż brzmi to drastycznie, analiza setek znalezionych na całym świecie czaszek dowodzi, że nie były to rytualne egzekucje. Krawędzie wielu z tych otworów noszą ślady gojenia i regeneracji tkanki kostnej, co oznacza, że pacjenci nie tylko przeżywali ten ryzykowny zabieg, ale funkcjonowali po nim jeszcze wiele lat. Motywy tych operacji z jednej strony mogły mieć charakter czysto terapeutyczny, służąc obniżeniu ciśnienia wewnątrzczaszkowego po urazie głowy, usunięciu odłamków kości czy leczeniu uporczywych bólów. Z drugiej jednak w świecie, gdzie chorobę postrzegano jako efekt działania sił nadprzyrodzonych, trepanacja mogła być rytuałem mającym na celu uwolnienie z głowy złego ducha. Najprawdopodobniej obydwa te aspekty były ze sobą nierozerwalnie złączone, a pradziejowy chirurg był jednocześnie szamanem, dla którego cięcie krzemiennym skalpelem miało taką samą wagę, jak towarzyszące mu zaklęcia.
Apteka z lasu i lodu: farmakopea człowieka prehistorycznego
O ile interwencje chirurgiczne pozostawiły trwały ślad na kościach, o tyle wiedza na temat farmakologii ma charakter głównie poszlakowy. Dzięki takim odkryciom jak Ötzi, człowiek z lodu, którego zmumifikowane ciało przetrwało w alpejskim lodowcu ponad 5000 lat, mamy pewność, że nasi przodkowie korzystali z usług botaniki. Wśród jego ekwipunku znaleziono bowiem coś na kształt prehistorycznego zestawu pierwszej pomocy, a mianowicie dwa rodzaje huby. Jedna, łatwopalna, służyła do rozniecania ognia, natomiast druga – huba brzozowa – posiada udowodnione naukowo właściwości antybiotyczne i przeciwpasożytnicze. Ötzi świadomie korzystał z naturalnej apteki, co w połączeniu z analizą pyłków w miejscach pochówków i badaniami etnograficznymi współczesnych ludów pierwotnych pozwala sądzić, że wiedza o ziołolecznictwie była rozległa i przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Gdy choruje dusza: uzdrowiciel jako nawigator
Wszystkie te praktyki należy osadzić w kontekście światopoglądu, w którym granica pomiędzy tym, co materialne, a tym, co duchowe, była niezwykle płynna. Chorobę często interpretowano nie jako problem czysto biologiczny, ale zaburzenie kosmicznej harmonii spowodowane wtargnięciem do ciała wrogiego bytu, utratą własnej duszy lub działaniem czarów. W tej rzeczywistości uzdrowiciel – szaman – był kimś więcej niż tylko lekarzem, bowiem również nawigatorem po świecie duchów, łącznikiem pomiędzy tym, co widzialne i niewidzialne, a jego terapia stanowiła złożony rytuał łączący elementy psychodramy, sugestii i faktycznego leczenia. Używał on bębnów, tańca, amuletów, a nierzadko również substancji psychoaktywnych, aby wejść w trans, odnaleźć duchową przyczynę dolegliwości i przywrócić pacjentowi równowagę. Empiryczna wiedza o tym, które ziele leczy, a która maść goi, była zatem jedynie częścią znacznie szerszego procesu uzdrawiania. Medycyna pradziejowa uczy więc nas, że dążenie do łagodzenia cierpienia jest jednym z najstarszych ludzkich zachowań, a sztuka leczenia nie narodziła się dopiero w sterylnym laboratorium, ale zdecydowanie wcześniej, z potrzeby serca i czerpanej prosto z natury mądrości.

