Ciało, bliskość i tabu: dlaczego boimy się rozmawiać o asystencji seksualnej

Ciało, bliskość i tabu: dlaczego boimy się rozmawiać o asystencji seksualnej

Są takie tematy, które grzęzną w gardle i o których mówimy szeptem albo wcale, spychając je do symbolicznego pokoju zamieszkanego przez wstyd i milczenie. W dyskursie publicznym oswoiliśmy już walkę o prawa osób z niepełnosprawnościami w jej najbardziej widocznych wymiarach: rozmawiamy o podjazdach, dostępnej edukacji czy szansach na rynku pracy, słusznie uznając je za fundamenty włączającego społeczeństwa. Jednak w tej samej debacie istnieje sfera równie fundamentalna, a jednak nadal niewidzialna – sfera intymności, bliskości i potrzeb ciała. Gdy tylko uznamy, że prawo do poznawania własnej seksualności i czerpania z niej przyjemności nie jest luksusem, a niezbywalnym dobrem każdego człowieka, zderzamy się ze ścianą, na której wypisane jest jedno z najtrudniejszych pytań współczesnej etyki: co zrobić z kwestią asystencji seksualnej? Sama idea, aby osoba z niepełnosprawnością mogła skorzystać z profesjonalnej, odpłatnej pomocy w realizacji swoich intymnych potrzeb, stawia w otwartym konflikcie prawo jednostki do samostanowienia z potęgą głęboko zakorzenionych norm społecznych, prawnych i moralnych. To zmusza z kolei do debaty, od której od dawna uciekamy – o granicach opieki, definicji pracy i prawdziwej istocie ludzkiej godności.

Prawo do ciała, prawo do pełni życia

Wyobraźmy sobie człowieka z tetraplegią lub zaawansowanym stwardnieniem rozsianym, dla którego samodzielna eksploracja własnego ciała czy fizyczne zbliżenie z partnerem stają się wyzwaniem niemal niemożliwym do pokonania. Jeśli dodamy do tego zjawisko, które socjologowie nazywają deseksualizacją – społeczną tendencję do postrzegania osób z niepełnosprawnościami jako istot aseksualnych, pozbawionych pragnień – otrzymamy obraz przymusowej izolacji. W takim świecie nawiązanie intymnej relacji graniczy z cudem, a zdrowie seksualne, będące przecież integralną częścią ogólnego dobrostanu psychofizycznego, jest spychane na margines.

Zwolennicy asystencji argumentują zatem, że ignorowanie tej sfery jest subtelną, ale okrutną formą dyskryminacji, która skazuje całą grupę ludzi na rezygnację z jednego z najbardziej podstawowych wymiarów człowieczeństwa. W tym ujęciu asystent nie jest pracownikiem seksualnym z potocznych wyobrażeń, ale raczej terapeutą bliskości. Kimś, kto wspiera w odkrywaniu ciała na nowo, budowaniu poczucia własnej wartości i realizacji potrzeby tak naturalnej jak oddychanie. Jest to zatem próba przywrócenia godności, a nie jej odebrania.

Mur prawa, strachu i obyczaju

Na drodze do takiego rozwiązania wyrasta jednak potężny mur zbudowany z trzech rodzajów barier: prawnych, społecznych i moralnych. W polskim systemie prawnym świadczenie tego typu usług to stąpanie po cienkim lodzie, ponieważ nieostra granica między pomocą a prostytucją sprawia, że asystencja mogłaby zostać zinterpretowana jako przestępstwo, a pomoc w jej organizacji – jako stręczycielstwo. Taka prawna dwuznaczność nieuchronnie spycha całe zjawisko do szarej strefy, narażając na ryzyko obie strony. Równie silny jest opór społeczny napędzany przez głęboko zakorzenione tabu, które każe automatycznie stawiać znak równości między każdym płatnym kontaktem fizycznym a prostytucją. W kraju o tak silnych tradycjach religijnych dochodzi jeszcze bariera konserwatywnej moralności, która z dezaprobatą traktuje wszelką aktywność seksualną poza ramami małżeństwa, a ideę płatnej intymności uznaje za niedopuszczalną.

Labirynt etycznych pytań

Nawet gdybyśmy na chwilę zburzyli ten mur, pozostajemy w labiryncie dylematów etycznych, które dręczą sumienie. Gdzie dokładnie przebiega granica między aktem terapeutycznym a usługą seksualną i czy jesteśmy w stanie realnie ochronić asystenta przed wypaleniem zawodowym, traumą i instrumentalnym traktowaniem? Co z samą relacją opiekuńczą, w której wprowadzenie elementu seksualnego mogłoby zatrzeć niebezpieczne granice i otworzyć drzwi do nadużyć wobec osoby znajdującej się w pozycji zależności? Wreszcie pojawia się argument, czy akceptacja płatnej asystencji nie jest pierwszym krokiem do komercjalizacji intymności, do sprowadzenia jednej z najbardziej subtelnych sfer życia do rangi usługi, którą można zamówić? To są pytania, od których nie da się uciec i na które nie ma prostych odpowiedzi.

W poszukiwaniu trzeciej drogi

W tej mgle dylematów niektóre kraje, jak Holandia, Niemcy czy Szwajcaria, próbują znaleźć rozwiązanie, które nie jest ani czarne, ani białe. Ich celem jest profesjonalizacja i wyraźne oddzielenie asystencji seksualnej od prostytucji poprzez tworzenie organizacji, które szkolą i certyfikują asystentów, a także wprowadzają dla nich kodeksy etyczne oraz standardy pracy. Kładziony jest w nich nacisk na terapeutyczny i edukacyjny wymiar usługi, a nie jej czysto komercyjny charakter. Chociaż modele te wciąż budzą kontrowersje i rzadko są finansowane ze środków publicznych, stanowią odważną próbę zmierzenia się z problemem w sposób otwarty i uregulowany.

Debata na temat asystencji seksualnej stawia naprzeciw siebie niezbywalne prawo człowieka do pełni życia oraz potężne siły tradycji, prawa i moralności. Prosta odpowiedź tak lub nie jest w tym wypadku ucieczką od odpowiedzialności. Być może najważniejszym, co możemy dzisiaj zrobić, jest podjęcie otwartej, pozbawionej hipokryzji dyskusji, która pozwoliłaby odróżnić profesjonalną pomoc od wyzysku i zapewnić godność wszystkim, nawet jeśli wymagałoby to rzucenia wyzwania naszym najgłębszym tabu. Pytanie tylko, czy jako społeczeństwo jesteśmy na taką rozmowę gotowi.


Opublikowano

w

,

przez