Wyobraź sobie, że Twoje ciało, które znałeś jak własną kieszeń i dotychczas było sojusznikiem oraz źródłem przyjemności, nagle staje się obcym lądem – krajobrazem po trzęsieniu ziemi. Choroba, nieproszony gość, rozsiada się w Twoim życiu i bez pytania o zgodę zaczyna przemeblowywać wszystko. Sięga znacznie głębiej niż fizyczne samopoczucie, docierając także do samego rdzenia intymności, do tej sfery, o której tak często milczymy. Seksualność, delikatna nić utkana z pożądania, zaufania i bliskości, zostaje wystawiona na najcięższą z prób, ponieważ choroba uderza jednocześnie w nasze ciało, psychikę i relacje. Zrozumienie mechanizmów, które wówczas zachodzą, jest pierwszym krokiem nie tylko do odzyskania kontroli nad własną intymnością, ale również do przełamania tabu, które zbyt często otacza ten fundamentalny aspekt ludzkiego doświadczenia.
Gdy gaśnie pożądanie: dlaczego choroba zabija libido?
Libido to niezwykle czuły barometr naszego ogólnego stanu psychofizycznego, a kiedy w organizmie toczy się walka o zdrowie, jego wskazówka często gwałtownie spada. Dzieje się tak z kilku powodów, które zazwyczaj nakładają się na siebie tworząc trudną do przerwania pętlę.
Po pierwsze, w grę wchodzi czysta fizjologia. Choroby przewlekłe, takie jak cukrzyca czy zaburzenia tarczycy, potrafią wywołać prawdziwą hormonalną burzę zakłócając pracę cichych dyrygentów naszego pożądania i obniżając poziom testosteronu – kluczowego paliwa dla libido u obu płci. Do tego dochodzi chroniczny ból, który działa jak nieustanny, rozpraszający szum, oraz wszechogarniające zmęczenie, charakterystyczne dla niewydolności serca czy stwardnienia rozsianego, które wysysa energię życiową spychając potrzeby seksualne na sam koniec listy priorytetów.
Po drugie, jest głowa – nasza najpotężniejsza strefa erogenna, która często obrywa jako pierwsza. Diagnoza bywa emocjonalnym nokautem przynoszącym ze sobą lęk, stres, a często i depresję, czyli jedne z najskuteczniejszych hamulców dla pożądania. Co więcej, choroba brutalnie narusza obraz samego siebie. Blizny pooperacyjne, utrata włosów w wyniku chemioterapii, wahania wagi czy konieczność korzystania ze sprzętu medycznego, jak choćby worek stomijny, mogą sprawić, że lustro staje się wrogiem, a my przestajemy czuć się atrakcyjni walcząc z poczuciem, że własne ciało nas zdradziło.
Farmakoterapia, ratując życie, często niesie ze sobą skutki uboczne w postaci obniżonego libido. Na tej czarnej liście znajdują się m.in. antydepresanty, zwłaszcza z grupy SSRI, leki hipotensyjne, terapie hormonalne stosowane w onkologii, silne leki przeciwbólowe z grupy opioidów oraz wiele leków psychiatrycznych. W ten sposób pacjent wpada w pułapkę – choroba obniża nastrój i pożądanie, a farmaceutyki, które mają nieść pomoc, dodatkowo ten stan pogłębiają.
Bliskość na nowo: w poszukiwaniu innych ścieżek intymności
Osłabione libido to jednak dopiero początek, ponieważ choroba i niepełnosprawność mogą również fizycznie utrudniać współżycie. Problemy z erekcją u mężczyzn czy suchość pochwy u kobiet to częste powikłania schorzeń uszkadzających naczynia krwionośne i nerwy. Ograniczona mobilność, spastyczność mięśni czy przykurcze stawiają natomiast między partnerami fizyczny mur.
Właśnie w tej chwili zaczyna się prawdziwa sztuka kochania na nowo – moment, w którym seksualność wymaga świadomej redefinicji. Być może seks w formie penetracyjnej staje się utrudniony lub niemożliwy, ale intymność ma przecież nieskończenie wiele odcieni. Dotyk, pieszczoty, masaż, seks oralny i wspólne odkrywanie wrażliwych miejsc na mapie ciała stają się nowym, ekscytującym terytorium do zbadania. Fundamentem, który pozwala przetrwać ten kryzys, jest komunikacja – szczera, otwarta rozmowa o lękach i ograniczeniach, ale też o wciąż żywych potrzebach i fantazjach. Należy pamiętać, że partner osoby chorej również znajduje się w trudnej sytuacji, ponieważ boi się sprawić ból, czuje się zagubiony i niepewny. Wspólne pokonywanie tych barier, pełne empatii i kreatywności, może paradoksalnie scementować związek pogłębiając intymność do poziomu, który wcześniej był nieosiągalny.
Niepewność jutra: choroba a walka o płodność
Dla wielu pacjentów, zwłaszcza tych w młodym wieku, jednym z najboleśniejszych ciosów jest wpływ leczenia na płodność, który stawia pod znakiem zapytania wizję przyszłości z dziećmi. Terapie onkologiczne często mają charakter gonadotoksyczny – niszczą komórki jajowe u kobiet i plemniki u mężczyzn. Chemioterapia oraz radioterapia w obrębie miednicy mogą prowadzić do przedwczesnego wygaśnięcia funkcji jajników i trwałej bezpłodności, a niektóre choroby autoimmunologiczne i genetyczne rodzą dylematy związane z ryzykiem ciąży lub przekazania schorzenia potomstwu. W tym mroku pojawia się jednak promyk nadziei: onkopłodność, dynamicznie rozwijająca się dziedzina medycyny, która pozwala zabezpieczyć płodność przed rozpoczęciem leczenia. Procedury takie jak mrożenie komórek jajowych, nasienia czy zarodków stają się polisą ubezpieczeniową na przyszłość, dając realną szansę na biologiczne rodzicielstwo po wygranej walce z chorobą.
Choroba bez wątpienia rzuca długi cień na intymność, podkopując pewność siebie i wystawiając na próbę najtrwalsze relacje. Nie musi ona jednak oznaczać wyroku ani końca życia w bliskości, ale jest raczej zaproszeniem do tego, aby odkryć je na nowo – z większą czułością, świadomością i odwagą. Uznanie, że seksualność jest i zawsze będzie integralną częścią naszego człowieczeństwa i jakości życia niezależnie od stanu zdrowia to pierwszy krok do przełamania szkodliwego tabu. To również krok w stronę holistycznej opieki, która widzi w pacjencie całego człowieka, jak i krok, aby odzyskać siebie.

